Przedstawiciel handlowy uległ wypadkowi komunikacyjnemu, w czasie gdy w godzinach wieczornych dowoził samochodem służbowym materiały reklamowe jednemu z klientów. Materiały te pobrał z magazynu mieszczącego się poza siedzibą pracodawcy bezpośrednio przed wyjazdem do klienta. Zaopatrywanie kontrahentów w takie materiały należało do obowiązków przedstawiciela handlowego, które pracodawca opisał w karcie charakterystyki stanowiska pracy, zaś termin i miejsce dostawy pracownik uzgadniał z klientami indywidualnie, w zależności od ich potrzeb. Czas pracy pracownika został określony wymiarem jego zadań (zadaniowy czas pracy). Sprawcą wypadku był inny uczestnik ruchu. W wyniku wypadku przedstawiciel handlowy doznał licznych urazów i został przewieziony do szpitala. Czy zdarzenie to należy uznać za wypadek przy pracy, czy wypadek w drodze z domu do pracy?
Zgodnie z art. 63(1) § 1 kodeksu pracy, z dniem śmierci pracownika stosunek pracy wygasa. Trzeba pamiętać, że w takiej sytuacji kodeks w szczególny sposób reguluje sytuację praw majątkowych pracownika po jego śmierci, gdyż zgodnie z Kodeksem cywilnym do spadku nie należą m.in. prawa, które z chwilą śmierci przechodzą na określone osoby niezależnie od tego, czy są one spadkobiercami.
Jestem liderem jednej z grup sprzedażowych w firmie z branży kosmetycznej. Mam siedmiu kolegów na analogicznych do mojego stanowiskach. Mamy niepisaną zasadę, że spotykamy się raz w tygodniu, by ustalić strategię i wymienić dotychczasowe doświadczenia, które zwiększą naszą efektywność sprzedażową i tę związaną z zarządzaniem ludźmi. Początkowo spotkania wnosiły wiele do mojej pracy i nie ukrywam, że zżyłem się z kolegami. Jednak od dłuższego czasu zauważam frustrację, drobne kłamstewka (w końcu każdy z nas ma być najlepszy), godzinne debaty o niczym, brak otwartości na nowe pomysły, a przede wszystkim ich deficyt. Mówi się, jak ważne są działania grupowe, jednak mam coraz więcej wątpliwości.
Pracuję w dziale kadr w jednym ze znanych polskich banków. Nasza branża przeszła wiele w ostatnim czasie, a teraz jeszcze czeka nas przejęcie przez większego i silniejszego konkurenta. Zdaję sobie sprawę, że dzięki temu bank przetrwa na rynku, ale czy wraz z nim przetrwamy i my – pracownicy? Wraz z kolegami obawiamy się redukcji personelu, a przede wszystkim zmian, które utrudnią nam życie i zniszczą to, co do tej pory wypracowaliśmy. Wiem, że kilka osób, w obawie przed brakiem stabilizacji, zdecydowało się już odejść. Może i ja powinnam to przemyśleć?