Będziemy mogli pracować w Belgii
REKLAMA
Wiadomość tę ogłosiły belgijskie media, powołując się na źródła w belgijskim ministerstwie pracy. Decyzję podjęli kluczowi ministrowie w rządzie federalnym jeszcze przed świąteczną przerwą wielkanocną.
REKLAMA
Tym samym, niemal pięć lat po rozszerzeniu UE, już tylko dwa kraje: Niemcy i Austria chcą utrzymać ograniczenia w dostępie do rynku pracy dla obywateli Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Węgier, Czech, Słowacji, Słowenii.
Już w lutym źródła w rządzie Belgii zapowiadały w rozmowie z PAP, że kraj zniesie restrykcje, gdyż mimo kryzysu i wzrostu bezrobocia kwestia ta nie wywołuje kontrowersji politycznych. Dla Polaków czy Czechów, chętnych do legalnej pracy w Belgii, korzystne było to, że dekret królewski wprowadzający restrykcje wygasa 30 kwietnia. Bezczynność władz oznacza więc de facto otwarcie rynku pracy. To przedłużenie restrykcji wymagałoby inicjatywy i formalnej decyzji rządu.
Dziennik "La Libre Belgique" ocenia, że otwarcie rynku pracy ma związek ze zbliżającym się belgijskim przewodnictwem w UE w 2010 roku. "Pozostanie w grupie ostatnich ociągających się psułoby wizerunek Belgii" - uważa gazeta. Jednocześnie jednak Belgia już w grudniu postanowiła utrzymać restrykcje w dostępie do rynku pracy dla obywateli Bułgarii i Rumunii, które przyłączyły się do UE w 2007 roku.
O pełne otwarcie rynku od dawna apelowali belgijscy pracodawcy oraz współrządząca flamandzka partia liberalna VLD.
REKLAMA
Szef belgijskiej dyplomacji Karel de Gucht (z VLD) mówił w marcu przy okazji wizyty polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, że otwarcie rynku pozwoli na "sformalizowanie sytuacji dziesiątek tysięcy polskich kobiet i mężczyzn" pracujących obecnie w Belgii nielegalnie. "Teraz co trzy miesiące wracają do Polski, by odnowić wizy turystyczne. Wszyscy o tym wiedzą" - mówił. Nie spodziewał się, by otwarcie rynku spowodowało napływ nowych pracowników, bo - jak tłumaczył - to rynek decyduje o zapotrzebowaniu na siłę roboczą.
Argumentem "za" były też dane, że przybysze z nowych krajów nie wypełnili limitów na listach poszukiwanych zawodów, gdzie belgijskie władze wprowadziły ułatwienia w przyznawaniu pozwoleń na pracę. To potwierdza, że - wbrew obawom części lewicowych polityków i związków zawodowych - Belgii wcale nie grozi zalanie rynku pracy obywatelami nowych krajów UE. Brakowało zwłaszcza pielęgniarek.
Według nieoficjalnych szacunków w Belgii mieszka i na czarno pracuje nawet 100 tys. Polaków.
Komisja Europejska wielokrotnie apelowała o zniesienie restrykcji, przypominając, że przepływ pracowników to jedna z podstawowych swobód w Unii Europejskiej, a gospodarka na tym korzysta. Takie samo stanowisko podtrzymuje w dobie kryzysu gospodarczego, twierdząc, że "wspólny rynek jest częścią rozwiązania problemu, a nie problemem".
Mimo to Niemcy i Austria sygnalizują, że przedłużą zamknięcie rynków na maksymalny dopuszczony w traktacie akcesyjnym okres - do 2011 r. Najpóźniej do 30 kwietnia będą musiały poinformować KE, czy chce dalej stosować restrykcje, czy też zakończyć okresy przejściowe wprowadzone wraz z rozszerzeniem UE w maju 2004 roku. Lecz w przeciwieństwie do poprzednich lat nie wystarczy już zwykłe poinformowanie KE o przedłużeniu ograniczeń. Teraz trzeba udowodnić, że uzasadnione są obawy przed "poważnymi zakłóceniami" na rynku pracy w przypadku zniesienia okresów przejściowych.
Dania, która jest czwartym krajem stosującym restrykcje do 30 kwietnia, zapowiedziała już w zeszłym roku, że ich nie przedłuży.
REKLAMA
REKLAMA
- Czytaj artykuły
- Rozwiązuj testy
- Zdobądź certyfikat