Przygotowując się do tegorocznej edycji badania efektywności polityki personalnej („PwC Saratoga HC Benchmarking”), zapytaliśmy kilkudziesięciu dyrektorów personalnych liczących się międzynarodowych koncernów i dużych polskich firm, jak według ich opinii kryzys wpłynie na poziom absencji chorobowej. Wszyscy jednogłośnie twierdzili, że wzrośnie. I faktycznie: w 2009 roku, roku spowolnienia gospodarczego, poziom absencji wśród uczestniczących w badaniu Saratoga HC Benchmarking firm wzrósł z 5 proc. do rekordowych 5,5 proc.
Wskaźnik absencji liczony jest jako suma dni absencji chorobowych w firmie podzielona przez liczbę dni roboczych przemnożonych przez liczbę etatów. Polskie firmy w latach poprzednich z wynikiem ok. 5 proc. i tak miały najwyższą absencję wśród przedsiębiorstw europejskich. W badaniu widać ciekawą prawidłowość: pracownicy Europy Środkowej i Wschodniej chorują rzadziej niż ich odpowiednicy w Europie Zachodniej. Podczas gdy w naszej części kontynentu absencja wahała się w granicach 2–3 proc., na Zachodzie ok. 4 proc., Polska z wynikiem 5 proc. stanowiła niechlubny wyjątek. Rok 2009 przyniósł nam jeszcze zwiększenie dystansu do pozostałych krajów europejskich, choć trzeba tu sprawiedliwie zauważyć, że poziom absencji chorobowej wzrósł wszędzie.
Strach ma wielkie oczy
Konsultanci Saratogi zauważyli wiele korelacji statystycznych pomiędzy różnymi, czasem, wydawać by się mogło, niepowiązanymi ze sobą wskaźnikami. Jedna z tych korelacji pokazuje związek między poziomem absencji chorobowej a liczbą rezygnacji z pracy. Otóż w firmach, w których poziom absencji chorobowej gwałtownie rośnie, po 6–12 miesiącach rośnie także poziom rezygnacji (choć ta prawidłowość działa na zdrowym rynku pracy, w czasie kryzysu pracownicy pomimo frustracji nie odchodzą z firm). A to już oznacza dla firmy poważne wydatki.
Absencja chorobowa jest zatem rodzajem barometru, lampki alarmowej diagnozującej poziom frustracji pracowników. Jeśli firma tej frustracji nie dostrzeże i nad nią nie zapanuje, pracownicy zaczną odchodzić. Czy po tak poważnym wzroście absencji w 2009 roku należy spodziewać się, że rok 2010 lub 2011 przyniesie nam fale odejść z firm? Dyrektorzy personalni prognozują, że po zakończeniu kryzysu będziemy mieli do czynienia z masowym przepływem pracowników pomiędzy firmami. Pracownicy są zmęczeni, sfrustrowani ciągłym napięciem, wciąż mają świeże wspomnienia zwolnień z pracy ich kolegów, zwolnień, które nie zawsze były absolutnie niezbędne do przetrwania firmy. Kryzys bardzo popsuł relacje na linii przełożony–podwładny. Menedżerowie z jednej strony sami naciskani na lepsze wyniki, efektywniejszą pracę mimo ekstremalnie trudnego rynku, z drugiej strony z poczuciem kontrolowanej bezkarności, często pozwalali sobie na zachowania, które w sytuacji równowagi rynkowej kończyłyby się odejściem pracownika z firmy.
Wielu pracowników z tęsknotą wypatruje momentu poprawy koniunktury, żeby jak najszybciej odejść ze swoich macierzystych przedsiębiorstw. Na razie jednak pracodawcy mogą być spokojni, wahadło rynku pracy wciąż jest po ich stronie, poza tym nie tylko frustracja i zniechęcenie spowodowały wzrost absencji. Pracownicy uciekali na absencje ze strachu przed zwolnieniami. Podczas formalnie potwierdzonej choroby pracodawca nie może prawomocnie nikogo zwolnić, więc L4 stanowi doskonały, od wielu lat wypróbowany, sposób ucieczki przed zwolnieniem z pracy. Dyrektorzy personalni nieoficjalnie przyznają, że wielu pracowników rozchorowuje się pod koniec miesiąca, natomiast na początku kolejnego następują masowe cudowne ozdrowienia. Unikanie redukcji weszło pracownikom w krew i stanowi rodzaj rywalizacji między nimi a firmą. Ten scenariusz powtarza się cyklicznie przy każdym kryzysie na rynku pracy. Uciekanie w chorobę ma w sobie coś ze sportu – uważne oko pracodawcy i kontrole ZUS są w stanie znacząco pokrzyżować plany niektórych pracowników. Następny kryzys, który z pewnością nas czeka za lat kilka lub kilkanaście, znowu przyniesie wzrost absencji chorobowej i próby ucieczki przed ostatnią wizytą w dziale kadr. To, co jest nietypowe dla obecnego kryzysu, to nowa, niezwykle skuteczna broń w rękach pracowników – niewykrywalne dla czujnych radarów ZUS choroby psychiczne.
Do załamania jeden krok
Wszyscy pracujemy w coraz bardziej stresogennym środowisku, świat pędzi coraz szybciej, normy są śrubowane, jesteśmy poddawani coraz większej presji psychicznej. Stąd tylko krok do załamań lub nawet depresji.
Jednak depresję stosunkowo nietrudno symulować, objawy zewnętrzne może rozpoznać tylko wykwalifikowany specjalista, ale nie laik. Dojście do odpowiednio uprzejmego zaprzyjaźnionego lekarza psychiatry daje pracownikowi nieograniczone możliwości manipulacji swoim zwolnieniem chorobowym. Po raz pierwszy ryzyko podważenia zasadności absencji praktycznie nie istnieje. Inspektorzy ZUS nie są w stanie obalić diagnozy dyplomowanego psychiatry. Kontrola w domu też jest w zasadzie prosta do uniknięcia – pracownik może z domu wyjść w każdej chwili, choćby po zakupy, nie jest przykuty do łóżka. Zmiana otoczenia, spacery są nawet wskazane. Wyjazd za granicę? Jak najbardziej – oczywiście w celach terapeutycznych.
W powodach absencji chorobowej występują cykliczne mody. Kilka lat temu hitem był skrzywiony kręgosłup. Większość z nas ma mniej lub bardziej rozwiniętą formę skoliozy, przypisując ją głównie latom spędzonym w niewygodnych szkolnych ławkach, choć wiadomo już, że zła postawa czy noszenie tornistra w jednym ręku nie ma wpływu na skoliozę, a w jej profilaktyce skuteczne jest m.in. intensywne uprawianie sportu, i to nawet tak urazowego jak karate i taekwon-do. Skolioza ma jednak dwie solidne wady: po pierwsze, należy ją poddać odpowiedniej rehabilitacji, po drugie – ma wyraźne, łatwe do skontrolowania parametry. Choroba psychiczna daje dużo większą swobodę. I powoduje pełną bezbronność pracodawców. Firma nie ma wyjścia – musi pokornie czekać, aż pracownik odchoruje swoją depresję. Na nic zdadzą się kontrole ZUS.
Choroby psychiczne mają jeszcze jedną kolosalną przewagę nad innymi. Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Pracy i Polityki Socjalnej z 27 lipca 1999 roku, zwolnienie lekarskie z powodu choroby psychicznej działa nie trzy dni wstecz, jak w przypadku pozostałych chorób, ale bez żadnych ograniczeń! Pracownik może więc w sytuacji potencjalnego zagrożenia niezapowiedzianie zniknąć i dopiero po tygodniu lub dwóch przynieść zwolnienie lekarskie.
Liczba zwolnień z powodu chorób psychicznych rośnie lawinowo. Według oficjalnych danych ZUS jeszcze w roku 2007 było ich 588,5 tys., rok później liczba ta wzrosła o 6 proc., by w 2009 roku wzrosnąć o kolejne ponad 13 proc. i osiągnąć poziom 705,8 tys. W ciągu dwóch lat liczba zwolnień z powodu chorób psychicznych wzrosła o 20 proc.!
Rośnie też przeciętna długość zwolnienia lekarskiego – w ciągu tych samych dwóch lat liczba dni absencji spowodowanych chorobami psychicznymi wzrosła o 29 proc.
Coraz więcej pracowników decyduje się na sięgnięcie po ten typ zwolnienia, co jest negatywnym efektem pozytywnego zjawiska społecznego. Jeszcze kilkanaście lat temu depresja była synonimem słabości, w najlepszym razie rodzajem melancholii właściwej podlotkom i ofermom. Tymczasem poziom wiedzy o tej groźnej chorobie z roku na rok niepostrzeżenie rośnie, depresja przestała być lekceważona i stała się społecznie akceptowanym rodzajem schorzenia, na równi z innymi chorobami. Efektem ubocznym wzrostu społecznej świadomości tej choroby psychicznej jest też coraz bardziej masowe wykorzystywanie depresji jako metody ucieczki przez redukcją. Metodą tym bardziej skuteczną, że lekarze pozostają w tym przypadku poza jakąkolwiek kontrolą.
Psychiatra jak żona Cezara
Pracodawcy są bezradni, ZUS podobnie. Brakuje też skutecznego sposobu kontroli lekarzy, którzy wypisują zwolnienia lekarskie. Jak podaje tygodnik „Wprost”, w ciągu ostatnich 10 lat odebrano prawo wypisywania zwolnień zaledwie niespełna 100 lekarzom. Centralny Rejestr Lekarzy prowadzony przez Naczelną Izbę Lekarską podaje, że obecnie czynnych lekarzy wykonujących swój zawód jest ponad 150 tys., zatem w ciągu 10 lat prawo wypisywania zwolnień utraciło mniej niż 0,1 proc. wszystkich lekarzy. Nawet jednak zmasowana kontrola ZUS-u skierowana na zwolnienia z powodu chorób psychicznych nie stanowi zagrożenia dla psychiatrów – przebieg depresji jest indywidualny, trudny do jednoznacznego skwantyfikowania. Z kolei metod symulacji jest wiele, a spora część z nich jest intuicyjna, łatwa do odegrania przed kontrolerem, zatem podważenie diagnozy depresji jest niemal niemożliwe. Ryzyko po stronie lekarza w tym przypadku praktycznie nie istnieje. Po stronie pacjenta tym bardziej, symulowanie choroby, a w najgorszym razie ucieczka przed inspektorem ZUS skutecznie eliminują możliwości podważenia zwolnienia z powodu choroby psychicznej. Wszystko wskazuje na to, że spowolnienie gospodarcze wyzwoliło wśród pracowników nowy trend ucieczki przed zwolnieniem z pracy: sposób na depresję.
I nie ma mocnych
Wzrost świadomości społecznej dotyczącej groźnej choroby, jaką jest depresja, a co za tym idzie, coraz bardziej powszechna akceptacja i zrozumienie problemów osób cierpiących na to zaburzenie psychiczne, z całą pewnością ułatwiło osobom rzeczywiście chorym decyzję o diagnostyce i leczeniu, co w pewnym stopniu wpłynęło na wzrost liczby absencji z powodu depresji. Jednak możliwości, jakie daje stosunkowo nietrudny dostęp do zwolnień z tego powodu, wielu pracowników wykorzystuje jako możliwość łatwego i pozbawionego ryzyka uniknięcia – lub przynajmniej odroczenia – zwolnienia z pracy. Wobec bezsilności państwa, pracodawców i ZUS jesteśmy świadkami narodzin nowego, niezwykle skutecznego i niemożliwego do podważenia narzędzia unikania zwolnienia z pracy. Obecnie nie ma żadnych skutecznych metod obrony przed tym zjawiskiem i nie zanosi się, żeby w najbliższym czasie takie powstały.
UWAGA
Przyjmuje się, że koszt rezygnacji dobrego specjalisty równy jest kosztowi jego rocznego wynagrodzenia – wliczane są tu koszty poszukiwania nowej osoby na jego miejsce, szkolenia, adaptacji, dojścia do pełnej wydajności poprzednika, koszty korzyści utraconych przez cały czas od momentu rezygnacji do uzyskania pełnej wydajności przez następcę.
UWAGA
Depresja jest bardzo poważną jednostką chorobową, szacuje się, że ok. 10 proc. Polaków cierpi na różne rodzaje depresji. Nieleczona lub źle zdiagnozowana może prowadzić do zgonu – nigdy nie należy lekceważyć objawów zaburzeń nastroju, utraty chęci życia.
@RY1@i13/2011/001/i13.2011.001.000.0028.001.jpg@RY2@
@RY1@i13/2011/001/i13.2011.001.000.0028.002.jpg@RY2@